Czy to się zmieni? W Polsce, a szczególnie w jej południowej części, króluje prawdziwa, wręcz podręcznikowa, zima. Jest śnieg, jest mróz, czyli wymarzone warunki dla wielbicieli sportów zimowych. Jednak z powodu wiatru i zagrożenia lawinowego po raz pierwszy w historii Tatrzański Park Narodowy zamknięto dla ruchu turystycznego.
Ten tekst przeczytasz w mniej niż minutę. Mróz, prognozuje się tam temperaturę minimalną miejscami od -12 st. C do -15 st. C oraz wiatr o średniej prędkości od 10 km/h do 20 km/h.
1-10 Różańca to pierwsze dwie części tej potężnej modlitwy - Tajemnice Radosne oraz Tajemnice Światła. Odmawiając je, medytujemy nad kluczowymi momentami z życia Jezusa i Maryi.
Wielki Mróz (ang. The Big Freeze) - jest czternastym odcinkiem serii dwudziestej pierwszej. Tomek Edek Henio Gabryś Kuba Piotruś Tobik Emilka Diesel Paweł Zbyszek Trach Ciach Ania i Klara Bercia Pan Szyneczka Dorotka (kamea) Arek i Bartek (kamea) Sylwek (kamea) Norman (kamea) Filip (kamea) Hania (kamea) Karolek (kamea) Brendam Knapford Kellsthorpe Maszynownia Bocznica w Knapford Most w
Wielki mróz, w południe —10°C. Porozmawiajmy na forum religijnym o księgach biblijnych, o wydarzeniach w nich opisanych. Posty: 37 Poprzednia; 1; 2; 3; 4;
Nie, żeby ktokolwiek miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, ale Ruka dostarczyła nam kolejnego dowodu na to, że Kamil Stoch jest absolutnie wyjątkowym skoczkiem! Wyjątkowo wyjątkowym. Sześć rozegranych serii w dwa dni. 325 skoków. 324 razy skoczkowie mieli odjęte punkty za wiatr. Niektórzy po 25 za jeden skok.
. [Refren] Oby moim celem były tylko tarcze Oby mój przyjaciel nie był moim wrogiem Oby nasze kule zawsze leciały z wiatrem Bym był przygotowany, gdy zło stanie przed mym progiem Oby moim celem były tylko tarcze Oby mój przyjaciel nie był moim wrogiem Oby nasze kule zawsze leciały z wiatrem Bym był przygotowany, gdy zło stanie przed mym progiem Oby moim celem były tylko tarcze Mój przyjaciel nigdy nie był moim wrogiem Nasze kule zawsze leciały tylko z wiatrem [Zwrotka 1] Mawiają: "Mądry jastrząb kryje swe szpony" Nocą nie mogę zasnąć, z oddali dobiega wilczy skowyt Puszcza mym domem, tutaj nie czuję się zagrożony Stały kamuflaż, wrodzony instynkt samoobrony Komu dziś ufać, komu? Kilku kamratów sprawdzonych w boju Kto Cię osłoni ogniem? Kto nie zostawi na walki polu? Czasy są podłe, twym wrogiem stał się przyjaciel domu Nie proś o rozejm, zrozum, zawiodłeś, nie mogę pomóc Nie patrzę w tył, słabe jednostki zwalniają tempo Przetrwasz lub nie, zginiesz czy będziesz żył, wszystko mi jedno Moja drużyna u szczytu sił, wierna maksymie mori memento Homo homini, homo est, N O N represento Całe swe życie przygotowuję się na decydującą bitwę Zegar wybije próby godzinę, kto wówczas stanie przy mnie Gdy trzeba, krok wykonam wstecz, krzywdą odpłacę za krzywdę Obym we śnie rozpoznał twarze wrogów, bo fałsz czai się za winklem [Zwrotka 2] Biegnę boso po lesie, podążam tropem zwierzyny Z dala od zdeptanych ścieżek przemierzam fałna labirynt Człowiek niby jak zwierzę lepiony z podobnej gliny Nie pytaj mnie w co dzisiaj wierzę, natura świata twórczyni Mawiają "Co czynisz, wraca", wokół mawiają więcej niż czynią Dziś do źródeł powracam idąc przez ziemię zwaną niczyją Tęsknię do swego brata, za chlebem wyjechał z rodziną Za wodą życie na nowo układa i oby wiatr mu sprzyjał Znalazłem swe miejsce z dala od ludzi, bliski mi świat przyrody Hartuję ducha, rozgrzewam, jak stal, zanurzam do zimnej wody Czekam na mróz, gdy rzekę skuwa lód, nadchodzą szczodre gody Noc ustępuje miejsca dniu, przeżywam słońca wschody Nikt nie będzie żył za mnie, nikt za mnie nie będzie umierał Możemy współczuć, nawzajem wspierać, lecz nikt nie przejmie cierpienia Sięgam wstecz, wybiegam daleko w przód, oddycham tu i teraz Śpiewam pieśń, odpowiedź gwiżdże wiatr, słucha jej Matka Ziemia [Refren] Oby moim celem były tylko tarcze Oby mój przyjaciel nie był moim wrogiem Oby nasze kule zawsze leciały z wiatrem Bym był przygotowany, gdy zło stanie przed mym progiem Oby moim celem były tylko tarcze Oby mój przyjaciel nie był moim wrogiem Oby nasze kule zawsze leciały z wiatrem Bym był przygotowany, gdy zło stanie przed mym progiem Oby moim celem były tylko tarcze Mój przyjaciel nigdy nie był moim wrogiem Nasze kule zawsze leciały tylko z wiatrem
WIERSZEWYBRANE 1940 – 42 *BACZYŃSKI Ukochanej mojej Basieńce Krzysztof Baczyński. dn. 15 / lutego / 1942 r. I Część Lasem. Chodzę lasem, zostawiam nie ślady lecz tropy i sapię w wązkiej norze oddechem włochatym. Czy to prawda, że żyłem rybą przed potopem i że jestem dziś wilkiem kochającym kwiaty? Jakże płyną te sosny? sierść ma zapach ostry. Patrzę wam prosto w oczy, a krok mój jest wiekiem. Gdzie las się kończy nagle fioletowym ostem myśliwy z psem,który też był kiedyś człowiekiem. listopad 40r. Pod nieba dłoniastą palmą nie daj mi chodzić samotnie Agni. Otwórz rzeki, a sosny krzykiem z ognia i wiosny podpal i nagnij. W jakie zimy prowadzisz, jakich kolęd słuchać śmiertelnych? Otom jest syn wygnany z ziemi niepoznanej niewiernej. Obce mi niebo czarne i białe zawieszasz nad czas samotny, oceany z kamienia, w które się przemieniam jak w lodach okręt. Nad dniem ostatnim stawiasz mi długie, woskowe świec rzędy, które są stare drzewa, kiedy w portów brzegach rżą argonauckie okręty. Odbierz mi ziemię, miłość rozumną oderwij i porwij z posród umarłych rzeczy, gdzie dojrzewa wieczór o woni morwy. Daj mi konia o Agni z żółtych, strasznych płomieni i białych, bo oto spadam owoc w grób ziemi pod sobą dojrzały. 3 grudzień 40 r. Żal. Pozcinano drzewa światowidom, ścięto głowy buntom dziecięcym, bo nie przyjdą anioły z ptasich puchów, nie przyjdą. Oto nóż szafotów do chleba. Cóż więcej? Zatroskane madonny mdleją jakbyś podniósł ziemi upiorną powiekę więc żal mi, żal, bo świat to żal za utraconym człowiekiem. luty 41 Wydęte karawelle o żaglach z czerwonych motyli pachnące cynamonem, pieprzem i imbirem upływają po morzach mosiężnych, a wtyle delfiny ciągną jak antyczne liry. Jacyż na rufach zdobywcy odlani z płynnego złota w pieśniach wysmukłych jak skrzypce z puszystym wejrzeniem kota. A zawsze tak sam daleko dzwonią na widnokręgu maleńkie archipelagi, które dosięgnąć ręką. Tam w wyspach małych jak uśmiech przez dżungle tygrysiej trawy wędrują złote strusie i szyldkretowe żyrafy. W różowym hamaku wybrzeża koń purpurowy gna, a z dziupli zagląda w pejzaż maleńki, induski strach. Kto ten krajobraz zbudował na wiotkim cieniu zamyśleń, nad trąbką wiatru wydymał policzki wezbrane jak wisnie. Oto zwrotniki płonące jak złoto-czerwone piekło. Maleńkie archipelagi zawsze tak samo daleko. Strzelały race gwiazd w przestrzeń wydętą i ślepą, spadały księżyce napłask do dna stopionego w srebro Spiewały ryby skrzydlate pieśni przejrzyste i szklane kiedy w wyblakłe rano okręt upływał nad światem. Oto legenda marzeń śmiesznych ptaków ze snu. Nocą to tylko żeglarze płyną na dziwny łów: Patrzeć, patrzeć na niebo smutku, nad drzewo odarte historji. Tam białe trupy zdobywców herosów zastygłych w orion. Tam tylko w hamaku plaży dziewczynki z miedzi kołyszą pieśni zgubionych żeglarzy zarosłych czasem i ciszą. 21 luty 41 Danowi synowi Toma. Z psem. 1. We dwu przyjacielu, przez las po jasnych pętlach dróg, poprzez polany biegnące napłask we dwu przyjacielu, we dwu. Masz twarz obrosłą, masz twarz jak ogień jeleni natchnionych przez grom. Pędzą przed nami zdumione drogi z obłoków, z liści, z wszystkich stron. Las to także jest dno pod powierzchnią zamkniętą wiatru. Bije burz magnetycznych batóg, gdy w muzykę płyniemy i światło jak dziecinny, grający bąk. 2. Gdzie ta droga przystaje? — powiedz. Rwą dziecięce koniki w śmierć. Biją mokre po deszczu gałęzie świerkowe w twoją wzniesioną jak trawa sierść, w moją płonącą gwiazdami głowę i w nasz nieludzki rytm jak wiersz. We dwu przyjacielu, we dwu w uroczysku brzęczących godzin wytropimy zielony cud drugich narodzin. Przez ten płomień roztartych mchów, poprzez liście drgających nut kwitnie zwierząt rogaty oset. Coraz dalej, przyjacielu, we dwu zatrzymamy na krawędzi snu drętwiejące nogi bose. Powrócimy przyjacielu we dwu zamyśleni tak głęboko w smutek tamtych nut, w ten najwyższy z zielonych tonów, że spóźnimy się o wszystkie pory roku na zmącony życia wodopój jak na wieczerzę do domu. Kirszek 9 sierpień 41r. Magia. Dym układa się w gryfy, postaci i konie nad rozlewanym ogniem, a on czesząc grzywy żółtych płomieni woła: przez gwiazdy zielone zaklinam cię demonie, Aharbalu przybądź. Wtedy przez pustą ramę portretu wychodzi duch ogromny szeleszcząc od niebieskich iskier i staje u pułapu jak wstrzymany pocisk naprężonych obłoków i unosi wszystkie rozlane dymy w sobie. Wtedy on zbielały porywany przez ciszę, trojony przez cienie Aharbalu — zaklina — przez ten dym stężały, Aharbalu — zaklina — przynieś jej wspomnienie. Więc w suchym blasku iskier rośnie łuk różowy piersi wygiętych twardo, ust rozwartych koncha, podłużne liście powiek. Wtedy z jego głowy odrzuconej w odległość wypływają oczy jakby łzy, w których widać odwrócony obraz coraz mniejszy; i płacze: o siostro niedobra! a już ona jak kamień — rozpuszcza się w nocy. 15 październik 41r. II. Część Krzyż. Za tych — co batem scięte liście, za tych — co ptaki z wosku lane, tych — co im krew znużeniem tryśnie i tych — co wbici cieniem w ścianę i za zwierzęta konające, którym powoli oczy bledną — — chciałbyś odrzucić Bogu — życie, umrzeć raz drugi jak zbawiciel; ale zawarty tobie upływ krwi, i związane ręce w supły, bo ty nie twórczym niepokojem, a tylko, że się patrzeć boisz. 25 listopad 41r. Z szopką. Górą białe konie przeszły, trop dymiący w kłębach stanął. W gwiazdach płonąc cicho trzeszczy wigilijne siano. Z poza gór czy zponad ziemi anioł biały? kruchy mróz? starcy w niebo nachyleni? Anioł biały szopkę niósł. • Zamknąć tak — to ironicznie — w daszek gwiazdom pobielany płomień wieków i człowieka w tekturowe cztery ściany. Zamknąć tak — to z odległości — w dwie figurki — czarną, białą rozdeptanych epok kości i spalone żądzą ciało. • W naprężone kusze burz anioł biały szopkę niósł. • A figurki w męce gasnąc coraz słabły, zanikały w napowietrzną gwiazdy jasność, tekturowo — popielały. Śmiał się anioł pół-uśmiechem z ich uporu, a nie grzechu, że tak jedni, choć ich stu. • Anioł biały szopkę niósł. • Aż na grudzie stopą lekką stanął niby mgłą i skałą i koślawe, głodem ścięte ujrzał w grudę wbite — ciało, żeber czarnych łuki spięte, poskręcane rydle rąk, brzuch jak bęben życia wzdęty, brzuch zsiniały, brzuch jak tłok i zawrócił. W nieba plusk poczerniałą szopkę niósł. 2 grudzień Bóg jest śniegiem — on ziemię połączy z niebem nakształt liści milczących, które z drzewa ostatecznych zamilczeń szczerzą oczy pół boskie — pół wilcze. Bo tak świecić jak on — ciemnością, tworzyć razem błądzenie i kościół jest nieznane. Tylko ci co najdalej w kręgach białych jego twarz poznali. • Jesteś w śniegu, a śnieg oburącz ogarnąwszy — co w nim zobaczysz dotykalne spadnie ciały kulą i żywymi oczami zapłacze. Ty w nim ręki skinieniem drążąc różowawe ciała kobiet wywołasz, róg danieli, ptaki jak mosiądz szybujące w gotyckich kościołach. I pomników zamyślenie wieczne, kanonierów o lawety wspartych, których dawno śnieg wchłonął i przestrzeń, pokolenia idące, a martwe. A gdy urny ziemi zadymią, będą śniegiem bez legend i imion. • Taki w blasku niby, a w ciemności stojąc, płynąc nie znasz odległości, bo co w tobie — za tobą dąży, co najdalej — to łoża drąży wgłąb spojrzenia, a ziemia w tobie mrze w kolebce, zaczyna się w grobie. Ziemią pocznij — odpowie obłokiem, pocznij śniegiem — ziemią odpowie. Więc ty w gwieździe się pocznij wysokiej przejdź człowiekiem i sznurami owiec, przejdź morzami jak syn człowieczy zgiń piorunem i wrzawą mieczy wieczny będziesz — czy się zmienisz w słowo, czy w grobowce, czy w zielony owoc. • / Kulig / Tobie cóż jeszcze? Sań ptaszęcy trzepot z miast kamiennych nawet wyfrunie, bo wiosłując ramionami przez niebo zaczniesz w ciszy, skończysz w piorunie. Może ptaki, nie liście, może sen, może dzieci puszyste jak len — poprzez kręgi śniegowe prą w puklach blasku, w zamęcie rąk. To w mamutów galopie, w nagłych łyskach ich kłów w lustrach zbudzić się przyjdzie, czy w grobie na łów gwiazd pędząc miły, na gwiazd łów. Noce, dnie obok sanny prą, jędrne słońca i komet bąk — to w zdumienia, to w cienie snów, na łów gwiazd towarzyszu, na łów. • My czy w gospodzie, na dróg zakręgu, czy w ciemności staniemy nakoniec? Przeżegnamy się drzewem, czy ręką? Staną gwiazdy parując jak konie. I rozżarzą się polana w kominie — błękitnawe, purpurowe kolumny, a ten kamień wielki jak niebo, a te drwa jak płonące trumny będą zwolna jak róże złote przekwitały, rozwijały płomienie, aż się staną jak niegdyś — potem, ludzką krwią i ludzkim kamieniem. I w szkielety czarne zapatrzeni powrócimy spowrotem do ziemi. Tylko śnieg co jest Bóg i rzeczy płynność, co nad ciszę i nad krew niewinną elementy spopielałe połączy z niebem — nakształt liści milczących. 8 grudzień 41r. Dzień sądu. Każdy dzień jest dniem sądu bez kary jak w niepamięć idące pożary niewidzialny — na ziemi — nisko, niechwytany przepala wszystko. Chociaż dzwonią owoce w uśmiechach i świątynie wzrastają na grzechach, chociaż młodość wytryska i starość każdy dzień jest dniem sądu bez kary. A kto nagle na mchach zobaczy jakieś tropy jak łuny rozpaczy i w marmurze, czy ptaku rozpozna, że stanęła ziemia nieostrożna zadrży prochem, zadymi pożarem w nim zobaczy dzień sądu bez kary. grudzień 41r.„Zato i rycerz nie lada gwałtownik, lecz ów co czeka...” ( Bohater. On w wielości stoi pośród rzeczy, które rosną w potwornej przemianie, pośród roślin przezroczystych mieczy, pośród zwierząt, ludzi, a poznanie będzie obce mu, by trudniej było wielość formy połączyć w miłość. Więc się mienić będą i brunatnieć z złotych formach dojrzałe oczy, to obłoki będą dnem się toczyć, dnem tych spojrzeń, by nie było łatwiej snów od ludzi, kamieni od rąk porozróżniać, a gradu od trąb. A ten, który przeciw niemu zawoła o swej sile i wstrząśnie owadem wszechmałości — przejdzie w apostoła przemartwiały swej słabości jadem i ze strachu potęgę głoszący w pięści zmienić chce gwiazdy i słońce. On w wielości stoi. Wśród kaskady tryskającej mleczem i tonami, a nie spadnie choć poryty gradem i nie wiedząc, gdzie koniec — nie skłamie. Ani w bojach zjednoczy się w ogień, ani w ludziach nie przystanie z trwogi. I nie wiedząc choć otchłań zobaczy i nie wierząc w wiarę, która depcze czuciem światła łącząc przez powietrze tak gwiazdami i łzami zapłacze. Ręce kładąc prosto w tęczę tonu sklepi ziemię z niebem nakształt domu. Będzie człowiek w ludziach, zieleń w ziemi nad wiekami trwający ciemnymi. 28 styczeń 42r. Serce. Serce jest ptak biały z drzew białych nieoderwany ptak — jak owoc niedojrzały, jak nieznajomość potęg, które w kolebach ziemi kołysały trwogę i miłość nim w ciało stężały, nim się nie stały młotem. A teraz młot, a nad nim cóż, gdy bije o ziemie lodowate, o serca niczyje cóż nad nim? Serce ptak biały z drzew nieoderwany karmiony krwią z Chrystusa pięciorany wzejdzie, czy spadnie? Serce ptak biały — nocą lot rozwija jak wstęgę, albo skrzydła jak kolumny wbija w ciemność, czy światło? A kiedy ptakom — ptakiem, ludziom — wiosłem sobie jest tylko śpiewem niedorosłe to już odgadłe. 12 luty 42r.
PIEŚNI NA BOŻE NARODZENIE. PIEŚŃ I. Któż o tej dobie płacze we żłobie! A gdzie, gdzie? W stajni ubogiej, lubo mróz srogi, Niebieskie pachole. Ubogo leży, w podłej odzieży, A kto, kto? Pan wszego świata, którego lata Ogarnąć nie mogą. Cud niesłychany, gość niewidziany, A kto, kto? Bóg utajony, dziś narodzony, Ludziom się pokazał. Przed nim padają, cześć oddawają, A kto, kto? Dwoje zwierzęta, nieme bydlęta, Wół z osłem klękają. Wolno wnijść lichym, pasztuszkom cichym, Do kogo? Do Pana tego, co niebo jego, W żłobie leżącego. Królowie jadą, korony kładą, A zkąd, zkąd? Od wschodu słońca, szukają końca, Zbawienia swojego. Skarb otwierają, dary dawają, A komu? Wielcy Panowie, możni królowie, Dzieciątku małemu. Bóg się dziś rodzi, na świat przychodzi, A po co? Przyszedł na ziemię, by ludzkie plemię Od piekła wybawił. Tegoż witajmy, i temu dajmy, A co, co? Serca skruszone, a oczyszczone, W miłości gorącej. Boć nas miłuje, i nam daruje, A co, co? Czego pragniemy i znaleść chcemy, Po śmierci zbawienie. PIEŚŃ II. Witajmy Jezusa nam narodzonego, W ubogiej stajence w żłobie złożonego: Który leży bez odzieży, Osioł z wołem jego społem, Parą grzeją. Któż ci jest przyczyną mój Jezu kochany, Od kogoś na ten świat w tę nędzę przysłany? Tyś Pan nieba, czegoć trzeba Tu na ziemi, między temi Bydlętami. Za co twój majestat tak jest poniżony? Przed którym najwyższe zwykły padać Trony Na kolana, wielbiąc Pana, Stwórcę swego i wiecznego Szczęścia dawcę. O Ojcze przedwieczny! cóż to za przyczyna? Iż nam z górnych niebios zsyłasz swego Syna Tu na ziemię? aby plemię Śmiercią srogą i krwią drogą Ludzkie zbawił. Niewinny baranku, Boże stwórco świata, Idziesz z nieba do nas, boś nasza zapłata: Witaj Panie i kochanie! Ludu twego mizernego Zbawicielu. Boże bądź pochwalon od wszego stworzenia, Żeś nam dał pociechę z Syna narodzenia: On świat zbawi i to sprawi, Że strasznego i wiecznego Ujdziem piekła. Pobłogosław Jezu nas lud twój ubogi, Ciesz, wspomagaj, ratuj, oddal gniew twój srogi: A my ciebie tu i w niebie Niech wielbimy i chwalimy, Na wiek wieków. PIEŚŃ III. Rozkwitnęła się lilija, A ta jest Panna Maryja: Zrodziła nam Syna, wesoła dla wszystkich nowina. Porodziła go w radości, W panieństwa swego całości: Wydała kwiat z siebie, Którego początek jest w niebie. Troskliwie z nieba pełnemi, Karmiła piersiami swemi: Od zimna chroniła, W pieluszki dziecięce powiła. Złożyła go na sianeczku, W lichej stajence w żłobeczku: Pokłon mu oddała, Jak Boga swojego witała. O święta Bogarodzico! O przenajczystsza dziewico! Tyś różdżka z Jessego, Dałaś kwiat zapachu wdzięcznego. Nie zmazanaś grzechu plamą, Stałaś się niebieską bramą, Przez którą Bóg wchodzi, Gdy się nam na ten świat dziś rodzi. Krzak Mojżeszów wśród płomienia, Wolnym będąc od spalenia, Twego był obrazem Panieństwa z macierzyństwem razem. Ciebie Bóg obrał świątynią, Przymierza nowego skrzynią: Gdy żywot twój czysty, Zamieszkał Pan nieba wieczysty. Pozwól o Panno prosimy, Niech prośby nasze złożymy: Bo twoja przyczyna, Jest mocy przeważnej u Syna. Spraw to niech Syn twój jedyny, Odpuściwszy nasze winy, Gdy na świat przychodzi, Przez łaskę w sercach się narodzi. Niechaj wzbudzi w nas ochotę, Abyśmy szli z cnoty w cnotę: Niech wolą zapali, Byśmy go statecznie kochali. Niech i w doczesnym pobycie, Opatruje nasze życie: Strzeże od przygody, Uprząta w służbie swej przeszkody. PIEŚŃ IV. Raduj się ziemio! gość z nieba przychodzi, Co Boga z ludem, lud z Bogiem pogodzi: Synów Adama z czartowskiej niewoli, Wyrwie, wyzwoli. Raduj się ziemio! śpiewaj z Aniołami, Wychwalaj Boga, ciesz się z niebianami: Już nie podnóżkiem jesteś najwyższego, Lecz tronem jego. Raduj się ziemio! masz pokój żądany, Bóg ci przebaczył, dotąd zagniewany: Połącz się z niebem boś już dzisiaj święta, Niegdyś przeklęta. Raduj się ziemio! oto światło wschodzi, Które każdego co na świat przychodzi, Blaskiem oświeca, a wnet znikną wszędy, Ciemność i błędy. Raduj się ziemio! Prorok wielki idzie, Co będzie gromił żyjących w bezwstydzie: On wskaże drogę pewną do zbawienia, Zniszczy zgorszenia. Raduj się ziemio! idzie prawodawca, Nowego prawa i zakonu dawca: Dawne ustawy na zawsze poznosi, Nowe ogłosi. Raduj się ziemio z wielkiego kapłana! Na odpuszczanie grzechów moc mu dana: Ten skoro nową ofiarę odprawi, Cały świat zbawi. Raduj się ziemio! masz króla u siebie, Pana co włada na ziemi i niebie: Królestwo jego końca mieć nie będzie, Gdy tron posiędzie. Raduj się ziemio! bo to Bóg tym Panem, Bóg Prawodawcą, Prorokiem, Kapłanem: On to w naturze człowieka się rodzi, Na świat przychodzi. Raduj się ziemio! witaj tego Pana, I ludy wszystkie zegnijcie kolana: On wam przynosi przez swe Narodzenie Wieczne zbawienie. PIEŚŃ V. Cieszmy się i pod niebiosy Wznośmy razem miłe głosy: Bo wesoła dziś nowina, Czysta Panna rodzi Syna. Bijcie w kotły, w trąby grajcie, A Jezusa przywitajcie, Nowonarodzonego. Złożyła go na sianeczku, Między bydlęty w żłobeczku: Aniołowie go witają, Chwałę z wysoka śpiewają. Bijcie w kotły, i t. d. Pasztuszkowie na znak dany, Znalazłszy Pana nad Pany, Z pociechą serca witają, Bogiem go swoim wyznają. Bijcie w kotły, i t. d. Trzej Królowie ode wschodu, Z darami swego narodu, Do Betleem pospieszają, Pokłon i dary mu dają. Bijcie w kotły, i t. d. I my go też przywitajmy, I wesoło zaśpiewajmy: Witaj śliczne niewinniątko, Zesłane z nieba dzieciątko. Bijcie w kotły, i t. d. Tyś jest Synem najwyższego, Tyś Panem świata całego: Przez twe święte narodzenie, Odpuść grzechy, daj zbawienie. Bijcie w kotły, i t. d. PIEŚŃ VI. Betleem święte! miasteczko wsławione, Tyś przez Proroków z dawna ogłoszone: Według proroctwa Micheaszowego, Z ciebie miał wynijść Wódz ludu Bożego. To się już dzisiaj spełniło na tobie, Posiadasz Boga w maluczkiej osobie: O jakże wdzięcznie brzmią Anielskie pienia, Wyśpiewujące hymny uwielbienia. Tych więc Aniołów i my naśladujmy, Uczcijmy z niemi, z niemi się radujmy, Wołając: witaj o Panie nad Pany, Przez twych proroków zdawna obiecany. Izaijaszu! wesel się wraz z nami, Coś przejrzał duchem, my widzim oczami: Oto Panienka porodziła Syna Nie znając męża, jak wdzięczna nowina. I Baruch wiernych przyszłym cieszył cudem, Że Bóg na ziemi z swym zamieszka ludem: Pełniąc nadzieję, którą tęschność słodził, Dziś nam w Betleem Chrystus się narodził. Izaijaszu! coś za ludem prosił, I głos do Pana zastępów podnosił, By dał Baranka nam panującego, Pójdź do Betleem, tam masz złożonego. Co Patryarchom poprzysiągłeś Panie, Że ze krwi onych Messyjasz powstanie: Toś dzisiaj zjścił, gdyś Dawida plemię, Uczcił synostwem Zbawiciela ziemię. Pójdź pokolenie Judy witaj Pana, Złóż mu twe berło, padnij na kolana: Bo oto woła Bóg Jakóba mową, Że wszystkich ludów Chrystus będzie głową. Już się proroctwo Dawida spełniło, Gdy ode wschodu trzech Królów przybyło, Z wielkiemi dary, nizkiemi pokłony, U nóg dzieciątka składają korony. Dziś więc do Pana przybliżmy się społem, Cześć mu oddajmy i uderzmy czołem, Wołając: Panie zmiłuj się nad nami, A nie racz gardzić naszemi prośbami. PIEŚŃ VII. Ach witajże pożądana perło droga z nieba, Gdy cały świat upragniony anielskiego chleba: W ciele ludzkiem Bóg jest skryty, Na pokarm ludziom obfity; Ciałem karmi, krwią napoi, By człowieka w chwale swojej Między wybranemi policzył. Niedośćże to Boskie dziecię żeś na świecie z nami? Ale jeszcze zimno cierpisz między bydlętami: Malusieńki Jezu w żłobie, Co za wielka miłość w tobie! Czyliż nie są wielkie dziwy, W ludzkiem ciele Bóg prawdziwy Przyszedł na zbawienie człowieka. O miłości niepojęta jakżeś wielka była! Iżeś się tu z niebieskiego tronu sprowadziła, A to do pustej szopiny, O niesłychane nowiny! Ach pokorny baraneczku, Twój odpoczynek w żłobeczku, Z dalekiej podróży niebieskiej. Panna czysta gdy powiła, całuje członeczki, Nakarmiwszy go piersiami, przywiera powieczki; Józef go siankiem okrywa, Maryja kołysąc śpiewa: Lulaj o moje kochanie, Synu mój, Stwórco i Panie, Lulajcie pieszczoty serdeczne. Dla czegóż tak ostre życie Zbawiciel zaczyna? Złości nasze zawiniły, cóż winna dziecina? Uważ przeto każdy wierny, Jak wielce Bóg miłosierny! Odżałował Syna swego, By krew przelał dla grzesznego Człowieka, by wiecznie nie zginął. Niech ci Jezu będą dzięki za twe narodzenie, Bo przez nie zacząłeś nasze sprawować zbawienie: Miłość która to sprawiła, Iż cię do nas sprowadziła, Niech swą iskrą nas zapali, Abyśmy cię miłowali, Teraz i bez końca w wieczności. PIEŚŃ VIII. Witajże Dzieciątko z Panny narodzone! W jasełkach na mrozie nago położone: Witaj Królu nieba, Królu nieskończony, Witaj i Monarcho nieprzezwyciężony. Chwalcie go dziś wszyscy niebiescy duchowie, Sławcie pod niebiosa cni Serafinowie: Bo Jezus maleńki, Jezus ukochany, Z nieba na świat ludziom zstąpił pożądany. Chwalcie go dziś wszyscy powietrzni ptaszkowie, Chwalcie czołgający ziemni robaczkowie, Chwalcie dzieciąteczko Jezusa małego, Dziś z przeczystej Panny nam narodzonego. Chwalcie go wraz wszystkie po lasach zwierzęta, Chwalcie i domowe pracowne bydlęta: Bo Król i Monarcha, Pan nieba i ziemię, Tak bardzo ukochał nędzne ludzkie plemię. Ten który wysoko siedział na swym tronie, I który na Boga Ojca bawił łonie, Któremu się wszyscy Anieli kłaniali, Któremu cześć, chwałę w każdy czas dawali: Teraz o! jak w podłym Jezus leży żłobie, W stajni między bydłem w tak lichej osobie; Pójdźże tedy duszo do ukochanego, Jak stworzenie jego do stwórcy swojego. A gdzież go mam szukać? nędzna, utrapiona! I kędyż go znajdę? zewsząd opuszczona! Pójdę do Betleem, przebiegnę miasteczko, Azaż tam Jezusa znajdę dzieciąteczko. Powiedzże ktokolwiek wiesz o moim Bogu? Oto leży w stajni na trosze barłogu. Ach mój Jezu wdzięczny, serdeczne kochanie! Ochłodo niebieska, duszy mej wzdychanie! A cóż to ja widzę!.. widzę Pana mego, Na trosze barłogu w stajni złożonego: Od zimna srogiego podsiniały oczy, Łza łzę popychając hojny strumień toczy. A cóż ci to po tem Jezu najśliczniejszy, Że tak wiele cierpisz Jezu najwdzięczniejszy? Dla mnie to wiem pewnie, dla mej grzesznej duszy, A przecie me serce na to się nie wzruszy. Pójdę tedy prędko, pójdę bez odwłoki Do ciebie mój Jezu, uczyń z tej opoki Serce moje miękkie, niech się w oceanie Łez twoich zanurzy, najłaskawszy Panie. PIEŚŃ IX. Narodzenie Chrystusowe, Dopełniło żądania Patryarchów, których owe, Były częste wołania: Spuśćcie nieba Zbawiciela, Dla prośb częstych Izraela, Ześlijcie sprawiedliwego, Urodź ziemio Zbawcę swego. Przyszedł poczęty w żywocie Panny niepokalanej, W ubogiej ciała prostocie Od świata nieuznanej, Ani w własności przyjęty, Chociaż Bóg nad świętych święty: Któż się nie zdziwi ze łzami, Widząc Boga z bydlętami. Pająki snują obicie, Ze słomy dywan drogi, Z chust podłych zimne okrycie, Zamiast puchów barłogi, Miasto wonnego kadzidła, Duszące wyziewy bydła; Takie wygody gościowi, Czyni świat Stworzycielowi. Oślica do Balaama Przemówiła cudownie, Dawida i Abrahama Plemię się rodzi równie; Nie dziw tedy że wół osioł, Stwórcę za sobą uprosił, Aby mu w stajni służyli, Kiedy ludzie odmówili. Królewski ród zubożały Pałacu nie znajduje, W stajni kąt i żłobek mały Za pokoje szanuje: Znać Bóg dumą świata gardzi, Kiedy podłość obrał bardziej, W której służą pastuszkowie, Nucą Panu Aniołowie: Chwała bądź na wysokości Bogu, ludziom na ziemi Pokój żyjącym w skromności, Których czyni świętemi Chrystusowe narodzenie, Przynoszące im zbawienie, Podług żądania Proroków, Gdy Bóg spuszczony z obłoków. Niebieskie muzyki brzmijcie Bogu wraz człowiekowi, Wszyscy go mile przyjmijcie, Dajcie pokłon Królowi: Anielskie chóry śpiewajcie, Pastuszkowie się zbiegajcie, Uznajcie Majestat w Bóstwie, Chociaż dziecina w ubóstwie. Słodkie Aniołów śpiewania Weselcie kwilącego, Pasterze znoście odziania Aby zagrzać drżącego: Wpatrując się myślą w dziecię, Nieco inszego powiecie, Tylko godzien użalenia, W przykrościach rozweselenia. Ten Pan choć w maleńkiem ciele, Serca myśli przenika; Kto mu czyni mało wiele, W swej pamięci zamyka: Nie zaniedba dać nadgrody, Czyniącym co dla wygody Miłosierdzia żądających, W nędzy tak jak Pan płaczących. Jego słowa wezmą skutek: Najmniejszym co czynicie, Jeść, pić dając, ciesząc smutek, Nagim niosąc okrycie, To jakbyście mnie samemu Dali, dając ubogiemu; Za co weźmiecie po zgonie, Miejsce w Abrahama łonie. Przeto miejmy przedsiewzięcie Od Pana narodzenia, Żywot nasz prowadzić święcie Przez dobrych spraw czynienia: By była radość dzieciny, Z uczynków naszych przyczyny, Który z nieba zstąpił na to, By nam był wieczną zapłatą. Na wiek wieków niechaj będzie Chwała Bogu naszemu, I teraz niech słynie wszędzie Nowo narodzonemu, Który się nam w ciele zjawił, Ażeby nas wszystkich zbawił: Niech mu oraz będą dzięki, Przez radosne głosów dzwięki. PIEŚŃ X. Alleluja, Chwalmy Boga: Który się narodził, By nas wyswobodził ...Z niewoli. Alleluja, Chwalmy Boga: Którego Anieli Śpiewając weseli ...Chwalili. Allel. i t. d. Którego Pasterze W prostocie swej szczerze ...Chwalili. Allel. — Którego Ptaszęta I nieme bydlęta ...Chwaliły. Allel. — Którego Królowie, Od wschodu Mędrcowie ...Chwalili. Allel. — Którego mniemany Ojciec, Józef zwany, ...Wychwalał. Allel. — Którego Maryja, Dziś w żłobie powija ...W pieluszki. Allel. — W tem życiu na ziemi, A potem z świętemi ...Na wieki. PIEŚŃ XI. O błogosławiony żłobie! Jak wielki skarb mieścisz w sobie: Rozum ludzki i świat cały, By go pojął jest za mały. Co jest najdroższego w niebie, Posiadasz to wpośród siebie: Więcej nad to, bo cud wielki, Przechodzący rozum wszelki. Dwie natury nieskończenie, Różne w bycie, różne w cenie, W jednej złączone osobie, Dziś są umieszczone w tobie. Wstrzymaj rozumie twe zdanie, Boś kropelką w oceanie: Wiara tu tylko prawdziwa, Sama uczy, przekonywa. Ten co w nędznym żłobie leży, Bez posłania, bez odzieży, On o wszystkiem pieczą miewa, On świat cały przyodziewa. Z głodu w naturze człowieka, Łaknie panieńskiego mleka: Lecz on co tylko ma życie, Z darów swych żywi obficie. O jak dziwne, niepojęte! O jak wielkie, o jak święte ! Dzieła twoje mocny Boźe, Któż je godnie pojąć może. Zstąpcie do nas Aniołowie, I wszyscy niebios duchowie, Pospieszcie na powitanie, Boga waszego w tym stanie. Połączcie się z ziemianami, Bo tu Bóg jest między nami: Połączcie przymierzem stałem, Bo się słowo stało ciałem. Już się ta ściana zwaliła, Która nas od was dzieliła: Bóg się z ludem swoim złączył, Aby nas z wami połączył. Jezu drogi! Boże z nami! Witamy cię z Aniołami, Który w maleńkiem dzieciątku, Bogiem jesteś bez początku. Niech ci za to będzie chwała, W nieskończone wieki trwała, Który przez swe narodzenie, Przynosisz wszystkim zbawienie. PIEŚŃ XII. Pójdźmy wszyscy do stajenki, Do Jezusa i Panienki: Powitajmy maleńkiego, I Panienkę Matkę jego. Witaj Jezu ukochany, Od Patryarchów czekany, Od Proroków ogłoszony, Od narodów upragniony. Witaj dziecineczko w żłobie; Wyznajemy Boga w tobie, Coś się narodził tej nocy, Byś nas wyrwał z czarta mocy. Witaj Jezu nam zjawiony, Witaj dwakroć narodzony, Raz z Ojca przed wieków wiekiem, A teraz z matki człowiekiem: Któżto słyszał takie dziwy, Tyś człowiek i Bóg prawdziwy, Ty łączysz w boskiej osobie, Dwie natury różne sobie. Tyś świat stworzył, a świat ciebie Nie poznał, mając wśród siebie: Idziesz dla jego zbawienia, On ci odmawia schronienia. Za to u świata ubogich, Ale w oczach twoich drogich, Pastuszków którzy czuwali Wzywasz by cię przywitali. O szczęśliwi pastuszkowie! Któż radość waszą wypowie: Czego Ojcowie żądali, Wyście pierwsi oglądali. Obietnica w raju dana, Dziś została wykonana: Boże! jakżeś miłosierny, W darach hojny, w słowach wierny. Takeś świat ten umiłował, Iżeś Syna nie żałował: Zesłałeś go na cierpienia, Od samego narodzenia. O Jezu nasze kochanie, Czemu nad niebios mieszkanie, Przekładasz nędzę, ubóstwo, I wyniszczasz swoje Bóstwo. Miłości to twojej dzieło, Z miłości początek wzięło: Byś nas zrównał z Aniołami, Poniżasz się między nami. Spraw to Jezu Boskie dziecię, Niech cię kochamy nad życie: Niech miłością odwdzięczamy Miłość której doznawamy. Święta Panno twa przyczyna, Niech nam wyjedna u Syna; By to jego narodzenie, Zapewniło nam zbawienie. PIEŚŃ XIII. Bóg się rodzi, gwiazda wschodzi, Trzej Królowie od wschodu, Tu z darami, ofiarami, Każdy swego narodu, Do Betleem gdzie złożony, Z Panny Chrystus narodzony, Jadą z licznemi dwory. Murzynowie, Arabowie, Z Tarsu to są królowie; Nauczeni, oświeceni, Ci święci trzej Magowie Przez Proroka Balaama, Co potwierdza gwiazda sama, Prowadząca do szopy. Nie leniwi lecz skwapliwi, Swoje kraje rzucają, A w te strony swe korony, W szopie Panu składają; Jeruzalem nawiedzając, I Heroda się pytając, Gdzie Król Chrystus narodzon. Herod wita, Królów pyta, Co to za Król na świecie, Obiecany i przysłany, W którym Judzkim powiecie: Na co rzekną, że Prorocy O niebieskiej jego mocy, Piszą z Ducha świętego. Pozdrowiwszy, nawiedziwszy Jeruzalem żegnają, A bez zwłoki spieszne kroki Do Betleem wraz dają: Melchiori z Baltazarem, Gaspar z znacznym złota darem, W szopie raczą Chrystusa. Lubo w żłobie jednak sobie Dziecię Boga szacują; Otworzywszy skarb złożywszy, Wonność, mirę darują: A w najczystsze Panny ręce Matki Bożej swe panience, Wdzięczne dary złożyli. Złoto Pana, a kapłana Kadzidło oznaczało, Mira znakiem mękę smakiem W tych darach wyrażało: Co Królowie gdy oddali, Pana w żłobie pożegnali, Z matką jego Maryją. Więc w krainę, w swą dziedzinę Święci spieszą Panowie, A w spocznieniu i zaśnieniu Z nieba stają posłowie: Świętych Królów proste drogi, Rozkazują w domu progi Inszym wracać gościńcem. I tak święci w łaskę wzięci, Od Pana wcielonego, Przy radości, wesołości, Dla nas narodzonego, Wierni będąc wyznawali, Że Bóg zrodzon ogłaszali. Aby zbawił narody. I my dary, z serc ofiary Dajmy Panu z Królami, Miłość w złocie, zapach w cnocie, Mirę gorzką i z nami: Prosząc Pana poznanego, Boga w żłobie złożonego, By nas niebem darował. PIEŚŃ XIV. Boże i Królu jakież twoje trony! Jakież ozdoby, jakie masz korony? Szopka i żłobek i nikczemne siano, Wszystkie dostatki które ci tu dano. Gdzie się zostały szaty purpurowe, Gdzie są szkarłaty, gdzie tkania perłowe? Mizerne siano! o jak ostra trawa! Czemu się miększą pościołką nie stawa. Schowaj pod ziemię skarby swoje świecie, Schowaj włodarzu rozkoszne twe kwiecie: Milszy jest Bogu żłobek siankiem słany, Niźli szpalerów złota pełne ściany. Wyjdźcie xiążęta z ozdobnych pokoi, Patrzcie czy Bogu tak leżyć przystoi: Żadnych się bogactw od was nie doprasza, Niech go okryje siankiem ręka wasza. Wynijdźcie wszyscy co wygód pragniecie, Patrzcie jak w nędzy leży Boskie dziecię, Jako pogardza świata dostatkami, Jako naucza gardzić rozkoszami. Boże! coś zstąpił z niebios wysokości, Nie pragniem bogactw, trzymaj nas w mierności: Wolimy cnoty nad bogate mienie, Przy którem trudno otrzymać zbawienie. Twoja to łaska i upodobanie, Za skarb na świecie największy nam stanie: O nią prosimy i onej pragniemy, Bo z nią szczęśliwość wieczną osiqgniemy. PIEŚŃ XV. Bóg w Trójcy świętej sprawił to w niebie, Aby grzesznika przyjął do siebie: Który go przez grzech porzucił, Chce by się do niego wrócił, Dziwnym sposobem. Bóg Ojciec Syna z łona swojego, Zsyła na okup człeka grzesznego: Tak Bóg Syn, Jezus najmilszy, Idzie na świat, nie kto inszy, Zbawić człowieka. Zstępuje Poseł z nieba górnego, Jako pociecha ludu swojego: Bóg Ojciec swą wszechmocnością, I Duch święty swą mądrością, Wszystko to sprawił. Panna poczęła i porodziła, Gdy przez miesięcy dziewięć nosiła: Złożyła go na sianeczku, Dała pokłon dzieciąteczku, Z wielkiem weselem. Pasterze którzy straż trzody mieli. Światłość na niebie wielką ujrzeli: Anioł się im ukazuje, Do Betleem rozkazuje, Powitać Pana. Gdy przybieżeli, dziecię we żłobie Ubogo leży w ludzkiej osobie: Padli przed niem na kolana, Powitali swego Pana Narodzonego. Panna się cieszy, dziecię całuje, Niewczasu jego sercem żałuje, Mówiąc: synu mój kochany, Zdawna na świat pożądany, Bądź pochwalony. Królowie dary oddają swoje, Przyjmijże Dziecię wszystko to twoje: Pierwszy mu oddaje złoto, Mówiąc że już nie dbam o to, Bo cię miłuje. Drugi kadzidło stawia przed Pana, Znaj Stwórcę twego duszo kochana: Trzeci mirę ofiarował, Każdy co miał to darował Panu swojemu. A my grzesznicy w grzechach ospali, Trzeba żebyśmy pokłon oddali: Boć on nam odpuści grzechy, Da z sobą zażyć pociechy, Na wieki wieczne. PIEŚŃ XVI. Z łacińskiego: Infinitae — Melodyja taż sama. Wspaniałości niezmierzonej, I dobroci nieskończonej, Żłób nam widowisko otwiera. Tu miłość mdleje — Ogień ziębnieje, Tu Bóg w spocznieniu — słowo w milczeniu, Tu nieśmiertelny — Rodzi się śmiertelny. Skrzydlaste co go wznaszają Wiatry, tu go przerażają, Światłość prawdziwą noc pokrywa. By dwa słoneczka — Płaczą oczeczka, Lice kochane — Łzami oblane, Drżą niemowlątka — Członeczki dzieciątka. Którego objąć nie może Ziemia, niebo, w swym przestworze, Szczupłe przyodziewa powicie. Za dwór niebieski — Ma zły chlew wiejski, Co za pokrycie — Snieg mży na dziecię, Mróz srogi ściska — Wiatr się zewsząd wciska. Ten co ziemi okrąg stworzył, I ogrom nieba założył, Nie znalazł skłonienia na świecie. Nieba mieszkaniec — Tu jest wygnaniec; Co rozwesela — Pociech udziela, Zlewa się łzami — Pod wiatrów burzami. Uporczywych serc i hardych, Wychodźcie już z murów twardych, Wychodźcie córeczki Syońskie. Patrzcie na czyny — Króla dzieciny, Tron tego Pana — Z słomy i siana, Słudzy: osiołek — I mizerny wołek. O Boże! tyś źródło czyste Mej pociechy i wieczyste, O uweselenie Anielskie! O kochający! — O zbawiający! Tyżeś dzieciątko — Król niemowlątko? Tyżeś jest stwórca — Tyżeś nieba rządzca? O miłości niezmierzona! O dobroci nieskończona! Jezu! któż cię określić może! Jakaż cię męczy — Miłość i dręczy? O światło świata! — W niebie odpłata, Zbawienia sprawco — Obrońco i dawco. Kolebeczko! o sianeczko! Pełna Boga stajeneczko! Panno rodzicielko! o dziecię! Dziecię zrodzone! — Słowo wcielone! Tu ogień wzrasta — Serca przyrasta, Tu pierś topnieje — Tu miłość drętwieje. PIEŚŃ XVII. Słyszę z nieba muzykę i Anielskie pieśni, Sławią Boga że się nam do stajenki mieści: Nie chce rozum pojąć tego, Chyba okiem dojrzy czego, Czy się mu to nie śni. Słyszę z nieba muzykę, jużci to na jawie, Wyśpiewują o takiej dziwnej Boskiej sprawie: Że Bóg przyjął stan człowieka. Panieńskiego łaknie mleka, Ku ludzkiej naprawie. Skoczmyż raźno kto pierwej do szopy przyskoczy, Jużci widzę co nigdy nie widziały oczy: Wespół bydło z Aniołami, Bije w ziemię kolanami, I w żłobek się tłoczy. A kto moje bydlęta nauczył mądrości, Kto im podał do serca naukę miłości: Iż do dzieciny maleńkiej, I do jego matuleńki, Padły w uprzejmości. Nierozumny osiołku! znasz ty w ciele Boga? O wołeczku! Bógże to, co czci twoja noga? Toż to Bogu niebo ciasne, Słońce mu się ściele jasne, Na garstce barłogu. Przecież moje bydlęta klękają w tej dobie, Cóż się dziwię, Bóg stanął w dziecięcej osobie: O piękności w ludzkiem ciele! O ciałeczko! jako wiele Magnesu jest w tobie. Pozwólże mi mateńko szczęśliwa i święta, Wziąść na ręce Synaczka, aby te rączęta Duszę moją zapaliły, I z więzienia uwolniły, Zdjąwszy z onej pęta. Cóści cóś do mnie dziecię śliczne przemówiło, I z oczu swych pochodnie do serca rzuciło: Nikt nie zgadnie, jak mnie kradnie, Duch nie władnie, węglem padnie, A zgorzeć mu miło. PIEŚŃ XVIII. Zgińcie z oczu bogactwa, za nic złote góry Serce się was nie chwyta, obłudne pozory: Nie jesteście mi łakome, Betleemską wolę słomę, i kącik obory. Tam szczęśliwe ubóstwo, tam nędza bogata, Niebo z skarbów obdziera i z Bogiem się brata: Ile Bóg jest w sobie drogi, Tyle mają te barłogi, Ta bydlęca chata. Słyszę miłe śpiewanie, Anielskie kapele, Komuż niebo wygrywa tak radosne trele? Być to musi że wesoło, Przy ubóstwie stawia czoło, Bóg mój w ludzkiem ciele. Cóżeś znalazł jedyny Boski Synu w żłobie? Czem cię ziemia daruje ulubionem tobie? Czego niebo nie szafuje, Znalazł czem się kontentuje, W najuboższej dobie. Z nieba zstąpił skwapliwie dla ludzkiej zdobyczy, Niedostatek z niedolą w zysku swoim liczy: A na zastaw stawia Bóstwo, Aby w skarbie miał ubóstwo, W niem samem dziedziczy. Na cóż ludzie niebaczni utarczki jak w boju, O doczęslle bogactwa toczycie do znoju? Uczy dziecię z nieba dane, Że ubóstwo szacowane, W lepszym stawia stroju. PIEŚŃ XIX. Pasterze bieżeli gdy głos usłyszeli, śpiewania Anielskiego, Znaleźli w żłobeczku w Betleem miasteczku, Jezusa maleńkiego: Osioł mu z wołem usługują, Klękają, znając adorują, Stworzyciela swojego. Widząc to pasterze iż bydlęta szczerze Nieme, ukłon oddają; Padli na kolana, tak wielkiego Pana Zaśpiewawszy witają: Zawitaj Boże utajony, Z Panienki czystej nardzony; Na twarze upadają. Gdy się pokłonili, do trzody spieszyli Weseli pastuszkowie; Bo gwiazdę ujrzeli, że dzień rozumieli, Alić to trzej królowie Od wschodu z darami jechali, By pokłon Panu królów dali Poddani Monarchowie. Będąc blizko szopy, że poszyta w snopy, Bardzo się zadziwili; Idą na pokoje, widząc bydląt dwoje, Myślą że pobłądzili: Majestat gdzie jest upatrują, Żłobek im z Panną pokazują, Dopiero się cieszyli. Z najgłębszym ukłonem, przed takowym tronem, Na oblicze padali; Z serdecznej ofiary swe trojakie dary, Jezusowi oddali: Te mile zbawiciel przyjmuje, Lecz bardziej serca ich szacuje, Że go Bogiem uznali. Wszechmogący Boże! któż wymówić może, Co czynisz dla stworzenia; Kiedy swoje Bóstwo zsyłasz na ubóstwo, I na srogie męczenia: Niechże ci w Trójcy jedynemu, Cześć, chwała, Bogu przedwiecznemu Będzie, bez zakończenia. PIEŚŃ XX. Z narodzenia Pana dzień dziś wesoły, Wyśpiewują chwałę Bogu żywioły: Radość ludzi wszędzie słynie, Anioł budzi przy dolinie Pasterzów co paśli pod borem woły. Wypada wśród nocy ogień z obłoku, Dumają pasterze w takim widoku: Każdy pyta co się dzieje? Czy nie świta? czy nie dnieje? Zkąd ta łona bije tak miła oku? Ale gdy Anielskie głosy słyszeli, Zaraz do Betleem prosto bieżeli: Tam witali w żłobie Pana, Poklękali na kolana, I oddali dary co z sobą wzięli. Potem wykrzyknęli wgłos na przemiany, Żyj Jezu maleńki na świat wydany: Niech ci Panie od nas chwała, Nie ustanie wiecznie trwała; Żyj, żyj Zbawicielu z nieba zesłany. Odchodzą z Betleem pełni wesela, Że już Bóg wysłuchał prośb Izraela: Gdy tej nocy to widziełi, Co prorocy widzieć chcieli, W ciele ludzkiem Boga i Zbawiciela. I my z pastuszkami dziś się radujmy, Chwałę z Aniołami wraz wyśpiewujmy: Bo ten Jezus z nieba dany, Weźmie nas między niebiany, Tylko go z całego serca miłujmy. PIEŚŃ XXI. Jezu śliczny kwiecie, zjawiony na świecie: A czemuż się w zimie rodzisz, Ciężki mróz na się przywodzisz, Nie na ciepłem lecie, nie na ciepłem lecie? Jezu niepojęty, czemu nie z panięty, Nie w pałacuś jest złożony, W lichej szopie narodzony, I między bydlęty. 2. Niewinny Baranku, drżysz na gołem sianku: Czem nie w złotej kolebeczce,Nie na miękkiej poduszeczce, Niewinny Baranku. 2. Śliczna jak lilija, panienka Maryja, Cała piękna jako róża, Nie szuka pańskiego łoża, W żłobeczku powija. 2. Osiołek i z wołem stoją przed nim społem, Zagrzewają swego Pana, Upadają na kolana, Nizko biją czołem. 2. Anioł z nieba budzi, najprzód prostych ludzi: Pastuszkowie prędzej wstajcie, W szopie Pana przywitajcie, Co się dla was trudzi. 2. Pastuszkowie mali, prędko się zebrali, To z muzyką, to z pieśniami, To z różnemi ofiarami, Panu cześć dawali. 2. Gwiazda assystuje i w drodze przodkuje, Dokąd wschodu Monarchowie, Jechać mają trzej Królowie, Szopę pakazuje. 2. Wielcy luminarze, xiężyc z słońcem w parze, Światłem swojem przyświecają, Usługi Bogu oddają, Swiatłości szafarze. Zacny opiekunie, Józefie piastunie, Nie mogłeś znaleść gospody, Jezusowi dla wygody, I najświętszej Pannie. 2. O szczęśliwa szopka, ubogiego chłopka, W której Boga mego ciało Narodzone spoczywało, Jest pokory próbka. 2. W tem najświętszem ciele, jest tajemnic wiele, Tajemnic Boskich niemiara, Których uczy święta wiara, W powszechnym kościele. 2. O dobroci morze, niepojęty Boże! Któż ci godnie za te dary, Co sypiesz na nas bez miary, Wydziękować może. 2. O Jezu kochany nam z nieba zesłany, Przez twe święte narodzenie, Daj szczęśliwe powodzenie, Żywot pożądany. 2.
III. Biły dzwony na pogrzebie Michała Żegoty, Każde uderzenie żelaznych, rozkołysanych serc posępną drgało żałobą, każde zamierało w konającym jęku. Test w mowie dzwonów dziwna właściwość. Raz łkają rzewnie, raz rwą się z rozpaczą, to znowu dźwięczą pogodną melodją pożegnania, lub płaczą ze smutku. Każdemu inaczej dzwonią, każdego innym głosem żegnają. Nie płakały dzwony na pogrzebie Michała Żegoty. I ludzie nie płakali. Uginały się ramiona pod ciężką, dębową trumną, pod nogami skrzypiał śnieg. Szli prędko, bo mróz był wielki i dął ostry północny wiatr. Nad grobem słów kilka powiedział ksiądz i krótkie mowy wygłosili minister Karczewski i poseł Kołkiewicz, który wraz z kilku innymi przybyli na pogrzeb z Warszawy. Przyjęciem gości zajmował się wyłącznie Dowmunt, gdyż Ewa czuła się tak osłabiona, że nie protestowała, gdy dr. Frumkin kazał jej zaraz po powrocie z cmentarza położyć się do łóżka. Przy obiedzie mówiono o zmarłym, cytowano jego powiedzonka, trochę wzdychano i pito dużo wódki. Później Andrzej musiał jednemu z przybyłych, redaktorowi Englowi, podać szczegóły z życia Żegoty do nekrologów. Przed wieczorem goście wyjechali na kolej i Andrzej zabrał się do czytania testamentu. Był to duży pakiet, zaadresowany na jego nazwisko i opatrzony lakowemi pieczęciami. Żegota wszystko co posiadał zapisywał Ewie i Jankowi. Majątek ich miał być administrowany przez Dowmunta, któremu testator udzielał wolnej ręki w sprawach lokaty. Dokument był sporządzony notarjalnie, co wykluczało wszelkie ewentualne kłopoty w kwestji opieki. Dla załatwienia wszanże formalności Andrzej musiał pojechać do Łucka. Dopiero w wagonie przeczytał trzy listy Marty. Pogodne były, ciche i czułe. Emanowały tą harmonją, w której zamykało się jej życie wewnętrzne, harmonją brzmiącą dziś dla niego niezrozumiale, obco, daleko, wplatającą się dysonansem w tragiczną jego rzeczywistość. Dziwnie małe i dziwnie śmieszne były dziś te monumentalne kolumnady, na których tak niedawno jeszcze oparł gmach swojej egzystencji. Przyszedł podmuch przeszłości i oto chwieją się, jak szałas z gałęzi, szałas koczownika, który tu tylko popasał w swej wędrówce. Czy tylko popadał?… Andrzej nie chciał patrzeć w przyszłość. Kurczowo trzymał się nakazów dnia dzisiejszego, drżąc na myśl, że jednak trzeba będzie spojrzeć dalej, że nie uniknie, konieczności jakiegoś postanowienia. Wiedział ponad wszelką wątpliwość, co dziś czynić należy. Wiedział, że musi zająć się zorganizowaniem życia wdowy i jej syna, że obowiązkiem jego jest zrobić to jak najlepiej, że trzeba rozejrzeć się w ich sprawach majątkowych i sprawdzić, czy lokaty są korzystne — słowem wiedział, że bez udziału wewnętrznych pobudek uczuciowych ma wyraźnie nakreślony plan działania. Pragnął tą świadomością zagłuszyć świadomość inną, świadomość odpowiedzialności przed Ewą, przed synem, przed Martą i najcięższej — przed sobą samym. Narazie pochłonęła go krzątanina. W Łucku był w sądzie, u rejenta i u adwokata, z którym omówił warunki wydzierżawienia Ostapówki, nazajutrz zabrał z gimnazjum dokumenty Janka. Dyrektor, nerwowy, szczupły blondyn z przesadnym entuzjazmem wyśpiewał całą serję peanów pochlebnych o zdolnościach i o charakterze chłopca. — Monolit, panie, monolit! — powtarzał co kilka zdań, a Dowmuntowi, chociaż zdawał sobie sprawę z egzaltacji pedagoga, było niezmiernie przyjemnie słuchać tych zachwytów. Spostrzegł, że sprawiają mu one taką radość, jakąby czuł, gdyby to o nim samym była mowa. Wyjeżdżając nazajutrz do Warszawy, na kilka godzin wpadł do Ostapówki. Ewa leżała jeszcze w łóżku. Od Janka dowiedział się, że jest bardzo osłabiona. Musiał jednak z nią się zobaczyć, by omówić kwestję mieszkania i szkoły, do której w stolicy chciałaby oddać chłopca. Pokój był cały błękitny. Przywitała go nikłym uśmiechem: — Właściwie mówiąc, nic mi nie jest i mogłabym wstać. Zaprotestował. Lepiej jest odpocząć, choćby tydzień, niż później ponosić przykre konsekwencje. Zresztą niema nic pilnego. Opowiedział, co załatwił w Łucku. Adwokat mówił że bardzo łatwo znajdzie dzierżawcę. Tymczasem może gospodarować ekonom. Co do Warszawy, Ewa nie miała żadnych życzeń. Będzie dobrze tak, jak Andrzej obmyśli. Znowu starannie unikali mówienia sobie po imieniu i nie schodzili z tematów praktycznych. Było to nad wyraz męczące dla obojga, tembardziej, że szybko się wyczerpały, a rozstać się było tak trudno. — Za dwa tygodnie w każdym razie mieszkanie będzie gotowe i można będzie przyjechać — powiedział Dowmunt i jednocześnie pomyślał, że dwa tygodnie to bardzo długi okres czasu. Zamienili jeszcze kilka zdań i Andrzej wstał. W milczeniu ucałował jej rękę… Małą podłużną rękę o atłasowej skórze… Jeszcze teraz, siedząc w sankach, czuł na wargach jej drżący dotyk. Nigdy w życiu nie widział rąk tak pięknych i tak plastyczną mających wymowę. Nigdy nie widział rąk, któreby subtelniej charakteryzowały usposobienie, charakter, zamiłowania i niemal każdą myśl, posiadającej je istoty. Nadbiegły porównania. Lena?… Marta?… Irka?… Inne?… Nie — żadna z nich. Ewa jest jak storczyk. Właśnie, jak storczyk. Leśny storczyk, wysmukły i skromny, pachnący mocno, odurzająco, ale nie tak natarczywie, jak tuberoza… Tak: jeżeli Ewa jest storczykiem, to Lena jest tuberozą, a Marta różą… Uśmiechnął się: — Bawię się w porównania sztubackie. Pociąg wlókł się niemiłosiernie. Na stacjach stał tak długo, że można było sądzić, że wogóle dalej ruszyć nie zamierza. W wagonie było pusto. Dopiero na jakimś małym przystanku do przedziału Dowmunta wsiadł gruby Żyd, cierpiący na astmę. — Może panu szkodzi dym papierosa? — zapytał Dowmunt. — Bynajmniej. Pan będzie łaskaw. Ja sam palę. Tylko moja astma nie znosi zapachu żyta. Nawąchałem się i teraz mam atak. — Żyta? — zdziwił się Dowmunt. — Tak, proszę pana. Czego ja już nie robiłem. I do Berlina jeździłem leczyć się i do Holandji i do Szwajcarji i nie mogę pozbyć się tej idjosynkrazji mego organizmu do żyta. I to właśnie najśmieszniejsze, że do żyta. — Dlaczego najśmieszniejsze? — Bo ja jestem kupcem zbożowym. — Aha!… — Od dziecka robię w zbożu. — No i jakże interesy? — Źle — skrzywił się kupiec — ceny pod psem, a urodzaj zapowiada się na dobitek ogromny. — Tak pan sądzi? A z czego pan wnioskuje? — Z różnych rzeczy. Mam, proszę pana, praktykę. Czy po trzydziestu latach nie można mieć praktyki?… — A konkurencja nie dokucza? — Przepraszam pana, a skąd może być konkurencja? My sobie w zgodzie żyjemy. Jeden ma ten rejon, drugi — tamten. Skąd konkurencja? — Słyszałem, — zaryzykował Andrzej — że jakaś polska firma buduje elewatory i ma zamiar na wielką skalę handel zbożem prowadzić. Żyd uśmiechnął się dobrotliwie: — Proszę pana i ja słyszałem. Firma „Adrol“ No i co? — Konkurencja. — Co ja panu powiem? Widzi pan, w każdym interesie, czy to w rządzie, czy w polityce, czy w handlu, najważniejsze jest nie to, co się zamierza, tylko kto zamierza? Osoba! Człowiek! Rozumie pan? — Jego metody, jego psichołogja. — Słusznie. — Otóż, proszę pana, co jest „Adrol“? „Adrol” to jest sobie taki szlachcic kresowy, co w Ameryce dorobił się pieniędzy, taki półarystokrata — półszlachcic, pan Dowmunt. Prawda, on ma duże pieniądze, ale szlachta zawsze miała pieniądze, a niech pan powie, czy było choć pięciu takich szlachciców, co na handlu coś zarobili? Nie, bo taka ich psichołogja. Przepraszam pana, pan, widzę, też jest szlachcic, ale jest pan człowiek rozumny, a rozumny człowiek nigdy się nie obrazi, kiedy jemu powiedzą, że on ma wrodzony brak do tego, czy innego… — Ja się też nie obrażam. Bynajmniej. Ale dlaczego pan sądzi, że ten pan Dowmunt nie może zrobić dobrego interesu, skoro sam pan mówi, że w Ameryce dorobił się dużych pieniędzy? — Otóż to, dlatego, że w Ameryce. Ja się pana pytam, czy u nas jest taki stan ekonomiczeskij, jak w Ameryce? Czy u nas pieniądz jest taki tani, jak w Ameryce?… Nie, u nas wszystko jest zupełnie inaczej, niż w Ameryce. A jak zaczął ten pan Dowmunt?… On zaczął jak w Ameryce. On założył wielkie biura, on wynajął masę urzędników, on robi i w węglu, i w fabrykach, i na giełdzie, i w zbożu. On odrazu na wiele interesów rzucił pieniądze. Proszę pana, ja panu tak powiem: ja, dzięki Bogu, mam kilka miljonów rocznego obrotu. Dlaczego mnie może wystarczyć jeden pomocnik buchaltera, któremu ja płacę za parę godzin wieczorowych sto pięćdziesiąt złotych miesięcznie? Dlaczego mnie może wystarczyć jedna maszynistka za sto złotych? Dlaczego moje biuro, to jest jeden pokój, z wejściem przez kuchnię? — Stary system. — Co znaczy stary? Dobry system, bo choć ja nie mam ani biur, ani samochodów, a powiadam panu, że nie znajdzie pan w Polsce takiego banku, coby mnie bez żadnego żyra pół miljona na pierwsze słowo nie dał. I w Berlinie pan nie znajdzie, i w Gdańsku, i w Wiedniu. Choć ja jestem sobie zwykły Jakób Klajnadel z ulicy Smoczej. Pytam się dlaczego? — Bo oni wiedzą, co ja zarabiam i że ja będę zarabiać. Bo ja muszę zarobić, bo ja muszę mieć największy zysk, jaki można tylko wyciągnąć z interesu. Nas, w Polsce, proszę pana, nie stać na amerykański system, my jeszcze przy łojówce musimy pracować, a nie przy elektryczności. I Żydzi to wiedzą. A co kładzie najlepsze interesy Polaków? — Kładzie to, że oni nie wiedzą. Oni pół kapitału pakują w założenie interesu, drugie pół zjadają koszty administracji, a na obrót, to pożyczać trzeba na lichwiarski procent. I za przeproszeniem, niech się pan rozejrzy, a zobaczy pan, że u nas wszyscy żyją nad stan. Może pan powie, dlaczego ja jadę pierwszą klasą, kiedy taniej byłaby trzecią? To ja panu powien, to tylko kalkulacja. Jak ja pojadę trzecią, to tam tłok i zaduch i ja potem przez dwa dni cierpię na astmę i nie mogę nic robić. Gdybym był zdrów, napewno nie byłoby mnie stać na pierwszą. Bo „stać“ to nie to, ile kto może na coś wydać. Może pan zna to żydowskie powiedzenie, że jak Żyd je kurę, to albo kura była chora, albo Żyd jest chory. Bo kura kosztuje sześć — siedem złotych, a śledź tylko pięćdziesiąt groszy. I to jest nasza psichołogja. — Ma pan dużo racji, — zażartował Dowmunt — ale czy to jest dobry system uczyć mnia, Polaka, jak należy robić interesy? A nuż z pańskich wskazówek skorzystam?… Twarz kupca rozszerzyła się w uśmiechu: — Nie skorzysta pan. — Dlaczegóżby nie? — Bo taka pańska psichołogja. — Naturę można przełamać. — Owszem, czasem możno. Ale co ja panu powiem: Mój jeden brat, to jest rabinem w Pińsku, mój drugi brat jest dyrektorem banku w Kopenhagen, mój trzeci brat jest profesorem Uniwersytetu w Jerozolimie. To oni są mądrzy i bardzo wykształceni ludzie. A ja jestem prosty człowiek i handluje zbożem… Ale jak mnie ten brat z Jerozolimy wytłumaczył, że wielki nasz uczony, Einstein, całą naukę wywrócił do góry nogami swoją teorją, że powiedział i udowodnił, że wszystko nie jest tak, jak do tej pory myśleli uczeni, tylko może być zupełnie coś innego, to ja zapytałem brata: a co może być? Co ten Einstein zamiast tego daje? …To brat powiada, że nic nie daje. To jak mój brat, ten z Kopenhagen, przyjechał w goście do tego rabina w Pińsku, to ja im to opowiadam. A mój brat, rabin, bardzo mądry człowiek, namyślił się i mówi: — Ty, Jakób, masz rację. My, Żydzi, mamy taką psichołogję, że nieprawdę zawsze znajdziemy, a nowej prawdy dać nie umiemy, bo nasz mózg jest kryticzny i negatiwny. Żaden prawdziwy Żyd nic nowego nie wymyśli, ale za to Żyd najlepiej każdą nową myśl rozwinie i wykorzysta. — Ja jestem nie uczony człowiek, ja tylko gimnazję skończyłem, ale tak sobie myślę, że mój brat, rabin piński, ma dobrą głowę. — Ale cóż to ma do handlu? — Co ma? Co ma mieć? Wszystko! Handel, to jest taka rzecz, gdzie trzeba mieć psichołogję krityczną i trzeba mieć wielką wytrzymałość, a nie trzeba nic nowego stwarzać. To znaczy, że handel jest akuratnie dla Żydów. Inne nacje, naprzykład słowianie, mogą dobre interesy robić na przemyśle, na rolnictwie, ale w handlu zawsze stracą, bo taka ich psichołogja. — Słowem, według pańskiej filozofji, każda rasa zgóry jest do czegoś przeznaczona i w swojej gałęzi może dojść do perfekcji, a wyjątków być nie może? — Dlaczego nie. Bywają. Ale tylko wyjątki. — No, a co pan powie o Żydach zasymilowanych, spolszczonych? Przecież u nas prawie cała gruba finansjera z Żydów się wywodzi? — Co ja powiem? Ja to powiem, że oni jeszcze są finansjerą. Ale ich dzieci, ich wnuki, to już nie będą finansjerą. Oni, doszedłszy do miljonów, zaczęli się wstydzić śledzia, a kura kosztuje sześć, albo siedem złotych. Oni zaczęli starać się przemienić w Polaków. Niektórym udało się, ale do handlu to już głowę stracili. A konstruktiwnej psichołogji nie nabrali. Dlatego ich dzieci już nie będą finansjerą. Kura codzień kosztuje siedem złotych, a w roku jest trzysta sześćdziesiąt pięć dni. — No dobrze, a czy nie obawiasz się pan, że i pańskie, dajmy na to, wnuki zechcą się zasymilować? — Jak taki jest porządek, czy nieporządek rzeczy, to co ja na to poradzę? Była już późna godzina i obaj wyciągnęli się na kanapach. Po chwili przedział napełnił się głębokiem stentorowem chrapaniem kupca. Dowmunt nie spał. Rozważał poglądy, które tylko co słyszał, a które uderzyły go swą trafnością. Zwłaszcza nurtowała go myśl, że „stać nas jeszcze tylko na łojówkę“ i że wyjątki bywają, a zatem „Adrol” musi być wyjątkiem. Pod czaszką zaczęły się przesuwać cyfry, pozycje, projekty, zaczęły się krzyżować sądy i wątpliwości, zaczął wyłaniać się w mglistych jeszcze zarysach plan rewizji przedsiębiorstwa, jego działalności, rewizji od podstaw. I nie — wiedział śpiący kupiec zbożowy, Jakób Klajnadel, że na niebezpieczny dla siebie grunt rzucił ziarna swoich spostrzeżeń, że w wagonie można spotkać człowieka, który potrafi nagjąć swoją „psichołogję“. Rytmiczny, leniwy stukat kół na spoidłach szyn wplótł się w rozważania Dowmunta, jak miarowy tykot metronomu, rozdzielał myśli, rozłamywał je na małe cząsteczki, rozbijał w nic nieznaczące sylaby… Z pod nich zaś wyjrzała ssąca, bolesna i słodka tęsknota.
Szanowny Kliencie, z uwagi na znaczny wzrost zainteresowania ofertą drogerii internetowej informujemy, że czas realizacji zamówień wysyłkowych może ulec że dokładamy wszelkich starań, aby zamówienia realizowane były w możliwie jak najkrótszym za niedogodności i prosimy o wyrozumiałość dla zespołu
wielki mróz i ostry wiatr tekst